I od razu lżej na sercu.
A co do mnie, to miałem przyjemność dorysować do tego krótkie "Z przymrużeniem oka", hehe:
Marek Witiw z Człuchowa to zapalony
wędkarz. Na wigilijnym stole w jego domu nie lądują jednak
złowione przez niego karpie. Przeciwnie – od kilku lat sam kupuje
jedną żywą rybę tylko po to, żeby wypuścić ją do jeziora.
Ten karp miał
szczęście. Najpierw był buziak...
|
Jeszcze kilka lat temu tradycją było,
że podczas świątecznej kolacji bliscy pana Marka i on sam zajadali
się karpiami, które członek człuchowskiego koła Polskiego
Związku Wędkarskiego sam złowił. Potem się to zmieniło. - Do
mnie należał też przykry obowiązek zabicia karpia pływającego w
wannie. Gdy zrobiłem to po raz ostatni, było mi go strasznie żal.
Wtedy postanowiłem, że więcej już tak nie będzie –
wyjaśnia dziś pan Marek. Od sześciu lat człuchowianin kupuje
gotowe filety. - Wcześniej bywało tak, że prosto z wanny zabity
karp lądował na patelni, a prosto z patelni na stole. Wówczas
smakował najlepiej. Filety nie smakują aż tak dobrze, ale mają
smak ryby i to mi wystarczy. Przynajmniej jest mi lżej na sercu gdy
siadam do wigilijnej kolacji – dodaje.
Na liście przedświątecznych zakupów
u Marka Witiwa jest jednak również żywy karp. W tym roku kupił w
jednym z marketów dwukilogramowy okaz. Prosto ze sklepu pojechał z
nim nad Jezioro Łazienkowskie w Człuchowie. Tam dał mu buziaka i
wypuścił do wody. Karp momentalnie odpłynął.
... a potem
wolność.
|
- Robię to, bo
świąteczna atmosfera sprzyja robieniu dobrych uczynków –
wyjaśnia. - Nie mam już sumienia zabijać karpi przed
świętami tylko po to, żeby potem je zjeść – dodaje. W
drodze ze sklepu spotkał też kolegę wędkarza, któremu pokazał
kupioną rybę. - Powiedziałem mu, że jeśli go złowi, to niech
da mu buzi i wypuści. Łatwo będzie rozpoznać ten okaz, ponieważ
ma charakterystyczną przerwę na płetwie grzbietowej –
zauważa pan Marek.
tekst i fot. Wojciech Piepiorka
Inne takie w TUTAJ, w moim osobistym dziale :p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz